q
 
pdf

 Tożsamość mordercy. Przypadek Zdzisława Marchwickiego, Wampira z Zagłębia

Tekst w poprawionej wersji ukazał się w książce "Wobec tożsamości. Teorie, wymiary, ekspresje", pod red. I. Borowik i K. Leszczyńskiej, Nomos, Kraków 2007 

 

 

 

Uwagi wstępne

Mimo że od śmierci Zdzisława Marchwickiego minęło już blisko 30 lat, bo powieszono go w końcu 1976 roku, niedługo po tym, jak 25 września Sąd Najwyższy postanowił utrzymać w mocy wyrok Sądu I instancji, historia Wampira z Zagłębia nadal jest pisana. A właśnie jej „pisaniu” poświęcony jest ten tekst.

Jest to studium przypadku ze współczesnej historii kultury polskiej. Uprawiam pokrewną Foulcaultowskiej „archeologię” i dlatego – idąc tropami wyznaczonymi przez francuskiego filozofa w „Ja, Piotr Riviere…” (Foucault 2002) – traktuję historię Marchwickiego jako „dossier”:

„[…] chodzi tu o […] akta, […] o casus, sprawę, o przypadek, o wydarzenie, wokół którego i w związku z którym doszło do konfrontacji dyskursów, różnych co do źródła, formy, organizacji i funkcji” (Foucault 2002: 9).

Interesuję się pamiętnikiem Marchwickiego oraz sporami, dokumentami, świadectwami uczestników wydarzeń, publikacjami różnego rodzaju (dziennikarskimi, kryminologicznymi, artystycznymi), książkami, filmami i stronami internetowymi, których jest szczególnie dużo, ponieważ w pytaniu o tożsamość mordercy mieści się pytanie o aspekty pamięci społecznej o „zbrodni i zbrodniarzu”, która zmieniając się, trwa. Moim celem jest zatem udzielenie odpowiedzi na pytanie, jak tworzy się społeczne wyobrażenie mordercy oraz w jaki sposób powstaje jego tożsamość. Pojęcie dyskursu potrzebne jest mi, żeby ukazać, że tożsamość może mieć charakter narracyjny, może tworzyć się razem z opowieścią, która towarzyszy życiu człowieka. Tekst ten ma charakter rozpoznawczy, dlatego nie roszczę sobie pretensji do ogarnięcia całości zagadnienia.

Dwa zwłaszcza sposoby mówienia i powiązane z nimi formy pamięci są charakterystyczne i do skrajnie odmiennych prowadzą wniosków, dlatego im poświęcę najwięcej czasu. Przedstawię historię Marchwickiego w wersji dziennikarskiej, która wyraża nieoficjalną, społeczną i sensacyjną wizję losów Wampira, oraz w wersji kryminologicznej, niejako oficjalnej, naukowej i obiektywnej. Z nich bowiem pamięć społeczna czerpie inspirację. Dlatego też decyduję się na terminy „morderca, morderstwo”, bliższe tej pamięci i jej formom, a nie „zabójca, zabójstwo”, choć jak w swoim studium kryminologicznym „Zabójstwa na tle seksualnym w Polsce” podkreśla Juliusz Leszczyński „[…] morderstwo nie jest terminem naukowym z punktu widzenia nauk prawnych, prawidłowym terminem jest zabójstwo” (Leszczyński 1991: 106).

Ale zaznaczyć trzeba, że w ogóle nie podejmuję problematyki dyskursów: medycznego i prawnego czy policyjnego. Dlatego, że spowodowałoby to znaczne wydłużenie tekstu, ale także dlatego, że dyskurs kryminologiczny po prostu zawiera elementy tych trzech dyskursów, może więc służyć za ich reprezentację.

Sprawa Marchwickiego jest ważna dlatego, że „[…] bez poznania przyczyn mechanizmów, form, objawów i skutków zjawisk ocenianych <<w społeczeństwach jako szkodliwe na podstawie nie zawsze uświadomionego porównania ich do jakichś norm (prawnych, moralnych, religijnych), czyli zjawisk „aspołecznych”, „zjawisk nieprzystosowania społecznego” [czy] społecznej dezorganizacji>> nie można w dostatecznie pogłębiony sposób poznać życia żadnego społeczeństwa” (Kaczyńska 1994: 13).

***

Zanim przejdę do omawiania historii Zdzisława Marchwickiego muszę zaznaczyć, że przedmiotem mojego wystąpienia nie są fakty, lecz opinie na ich temat, nie wydarzenia, lecz głównie sposób ich przedstawiania. Wskazuję na tę różnicę, dlatego, że nie zapominam, iż mówię – pośrednio – o ludziach i ich tragediach. Jednak muszę znaleźć jakiś punkt oparcia – miejsce, z którego można mówić z dystansem. Trzeba tak postąpić także dlatego, że mordercy przynależą do świata mitów współczesnych, a jak mówił Roland Barthes, badacz mitu zawsze stawia siebie poza społecznością współprzeżywających (Barthes 1970).

***

Morderstwo po polsku

Wydawać by się mogło, że dominującym sposobem mówienia o mordercach jest dyskurs dziennikarski i zapewne ma on największy wpływ na wyobrażenia społeczne, ale też wydaje się bardzo uzależniony od dyskursu kryminologicznego, z którego czerpie słownictwo i podstawowe koncepcje opisu, przekształcając je do swoich celów. Oto przykład, który nie tylko to ilustruje, ale wprowadza nas także w podstawowe informacje na temat zabójstw w Polsce.

„W 1975 r. popełniono w Polsce 605 zabójstw – pisze Barbara Pietkiewicz. W 1985 r. – 671, w 1986 r. – 480. Od 1990 r. liczba ta uległa gwałtownemu wzrostowi. W 1994 r. mamy już 1160 zabójstw. W rok później – 1134. W ostatnich latach liczba ta znów maleje. W 1997 r. zanotowano 1093 zabójstw, w 1998 r. – 1072. Najwięcej zabójstw odnotowuje się w Polsce północnozachodniej, gdzie osiedliła się ludność z terenów kresowych, gdzie przed wojną notowano najwięcej zabójstw, przeważnie na tle konfliktów o ziemię. Po wojnie liczba zabójstw w Polsce zmniejszyła się wielokrotnie w stosunku do przedwojennej. Nie zmieniła się tylko liczba zabójstw na tle seksualnym.

Statystyczny polski morderca ma 32 lata. Zabija zwykle młodszego od siebie. To przeważnie kawaler, rozwiedziony lub żyjący w konkubinacie. Legitymuje się wykształceniem niepełnym podstawowym, podstawowym i przygotowaniem zawodowym szkolnym lub kursowym. Jednak co szósty nie ma wyuczonego zawodu” („Polityka” 1999 nr 29: 4).

Seryjne zabójstwa na tle seksualnym, jak te popełnione przez Wampira, zdarzają się stosunkowo rzadko, stanowią 3,6 % ogółu zabójstw w Polsce. Większość tych czynów popełnia się pod wpływem alkoholu. 85 % zabójców piło regularnie alkohol, 68 % było pijanych w trakcie zabójstwa. Marchwicki tylko częściowo pasuje do tego obrazu, może dlatego powstała dziennikarska:

Legenda o dobrym Zdzisławie.

Dziennikarskie opowieści o seryjnych mordercach w Polsce przyjmują zasadniczo dwie wersje. Pierwsza stanowi proste odzwierciedlenie policyjnej, kryminalistycznej i kryminologicznej wizji świata. Mordercy to przebiegłe bestie ścigane przez wymiar sprawiedliwości. Warto przytoczyć tu fragment spisu treści z książki, która dobrze ilustruje cechy takiego „pisania”. Bogusław Sygit w „Kto zabija człowieka… Najgłośniejsze procesy w powojennej Polsce” (Sygit 1989) nadał kolejnym rozdziałom, opisującym słynnych morderców tytuły, będące cytatami z ich wypowiedzi:

o Karolu Kocie, „<<… lubiłem pić ciepłą krew i zabijałem jak nikt inny…>>”, o Krzysztofie Plewie, „Pętlarzu”, „<<…czemu nie spowodujesz mojej śmierci, żebym tym dziewczynom nie rzucał już pętli na szyję…>>”, o Pawle Tuchlinie, „Skorpionie”, „<<…wziąłbym młotek i poszedłbym stuknąć jakąś fląderkę…>>”. Wreszcie o Zdzisławie Marchwickiem, „Wampirze z Zagłębia”, „<<… najbardziej podniecała mnie krew mordowanych Ślązaczek…>>”. W tej wersji przynależy on na równych prawach do tego „ludzkiego bestiarium” (Sygit 1989).

Jednak w dominującej dziś wersji mitu Marchwicki jest ofiarą mordu sądowego, politycznym kozłem ofiarnym, który musiał zostać złożony na ołtarzu społecznego strachu. Tak to widzi Maciej Pieprzyca w filmie dokumentalnym z 1999 r., zatytułowanym „Jestem mordercą”, podobnie przedstawiano tę sprawę we wcześniejszej, bo pochodzącej z 1993 r. książce „Powrót Wampira. Zdzisław Marchwicki 20 lat później: morderca czy ofiara?” (Starzał 1993). Jej autorka, Grażyna Starzak jako pierwsza – co można wiązać z przełomem politycznym 1989 r. – w tak wyraźny sposób idzie tym tropem. Zgodnie z regułami dziennikarstwa śledczego ukazuje historię morderstw, których dokonano na terenie Zagłębia w latach 1964-1970 (14 zabójstw, 6 usiłowań), które z powodu podobieństwa włączono do sprawy o kryptonimie „Anna” (od imienia pierwszej ofiary Wampira). Autorka kreśli wyraźny obraz psychozy społecznej, której osobiście doświadczyła – ten wątek pojawia się w większości opisów sprawy Wampira z Zagłębia. Lęk przed nim sprawiał, iż mężczyźni wychodzili po wracające z pracy kobiety, by odprowadzać je do domów.

Starzak podkreśla, że sprawa była precedensowa, naciski na milicję liczne, efekty działającej przez kilka lat specjalnie powołanej do sprawy „Anna” grupy niewielkie, a proces miał charakter poszlakowy. Wytypowano 13280 potencjalnych sprawców, opracowano hipotetyczny model cech fizycznych i psychicznych, na który składały się 483 elementy, by drogą eliminacji dojść do wniosku, że najbliższy temu modelowi jest właśnie Zdzisław Marchwicki, który posiadał ich mniej niż 10 %. I tu zaczyna się zasadniczy wątek, podjęty przez dziennikarkę. Autorka mnoży wątpliwości, wskazuje na niespójności w akcie oskarżenia, podkreśla niejasne strony procesu, cytuje pytania oficerów milicji, adwokatów, osób ze sprawą związanych. Pisze m.in.: o chybionych dowodach, o wymuszaniu zeznań, zarówno samych oskarżonych, jak i świadków, o wątpliwościach, jakie budzi autentyczność pamiętnika Marchwickiego, o naciskach na obrońców, którzy mieli miesiąc na zapoznanie się z 140 tomami akt i innymi materiałami procesowymi. O tym, że Marchwicki sprawiał wrażenie zaszczutego, zagubionego, gdyż spędził dwa lata na przesłuchaniach. O politycznych naciskach wreszcie, które pojawiły się, kiedy kolejną ofiarą Wampira została Jolanta Gierek, kuzynka Edwarda Gierka. Mówi o umysłowym ubóstwie Marchwickiego, który zdaniem wielu nie był zdolny do tak przemyślnych i wyrafinowanych morderstw, który raz przyznawał się do winy, raz odwoływał zeznania. Wreszcie o Piotrze Olszowym, który zdaniem wielu bardziej pasował do kryminologicznego modelu seryjnego zabójcy: był alkoholikiem, człowiekiem chorym psychicznie, znęcał się nad żoną, i wreszcie, który po 10 dniach od ostatniego zabójstwa dokonanego przez Wampira, zabił żonę, dzieci i teściową, a następnie popełnił samobójstwo. 

W dyskursie tu rozwiniętym zwraca uwagę przede wszystkim nieufność wobec PRL-u i jego instytucji. Pytanie o niewinność Marchwickiego, które zawiera tytuł książki Starzak, jawi się w tym kontekście jako retoryczne. W ten sposób powstaje „legenda o dobrym Zdzisławie”, który jest ofiarą aparatu państwowej przemocy i w końcu bierze na siebie nie swoje winy.

Urodzony morderca

Diametralnie różną wersję wydarzeń przedstawia wspomniany już Leszczyński w swej kryminologicznej pracy „Zabójstwa na tle seksualnym w Polsce” z roku 1992. Jest to wersja oficjalna, państwowa. Jako szczególna w dziejach polskiej przestępczości sprawa Marchwickiego stanowi ważny temat rozważań polskiej kryminologii, (jako „[…] nauki o przestępstwie, przestępcach, o objawach i przyczynach przestępczości i innych związanych z nią zjawiskach patologii społecznej oraz o metodach ich eliminacji” (Kaczyńska 1994: 16)) i tak też zostaje przedstawiona.

„Sprawa Zdzisława Marchwickiego - największego w Polsce i jednego z największych na świecie zabójców seksualnych - jest sprawą pod każdym względem bez precedensu. Została ona z tych względów obszernie opracowana naukowo m.in. w pięciotomowej pracy zbiorowej oraz w kilku specjalistycznych opracowaniach naukowych, a także zrelacjonowana w publicystyce prawniczej, sprawozdaniach sadowych i w pitawalach” (Leszczyński 1991: 88).

Następnie autor opisuje, jak w okresie od 7 listopada 1964 r. do 4 marca 1970 r. na terenie Zagłębia Wampir dokonał 14 zabójstw oraz 6 usiłowań zabójstw. Określa obszar działania sprawcy, który objął około 1000 km2 i był zamieszkany przez ponadto 700000 mieszkańców.

„Gęsta siec komunikacyjna, niewątpliwie dobra znajomość terenu oraz szereg innych sprzyjających sprawcy okoliczności […] wpłynęły na to, ze mógł on działać bezkarnie przez niemal pięć i pół roku, budząc ogromny niepokój i zagrożenie społeczne oraz stając się postrachem mieszkańców Zagłębia. Pow­szechnie nazywano go <<Wampirem z Zagłębia>>. Do walki z prze­stępca zaangażowano ogromne siły milicyjne - ponad 1 200 funkcjonariuszy” (Leszczyński 1991: 88-89).

Leszczyński podkreśla niezwykłe wysiłki organów ścigania i ich harmonijną współpracę ze społeczeństwem. Pisze też o powszechnej psychozie: „Ludność uciekła się do samoobrony. Mężowie, ojcowie i bracia kobiet eskortowali je w drodze do pracy i w czasie powrotu z pracy do domu” (Leszczyński 1991: 89).

Autor podkreśla wreszcie znaczenie wybitnych osiągnięć kryminologów i innych specjalistów, który zajmowali się tworzeniem portretu psychologicznego zabójcy. Wskazuje na ich znaczenie w osiągnięciu końcowego sukcesu, złapania sprawcy. Organy ścigania powołały kilku biegłych, którzy wydali opinie o hipotetycznym sprawcy i nakreślili jego psychologiczny portret.

„Sprawdzono 13280 mężczyzn i za pomocą metody eliminacji wytypowano sprawce. W dniu 6 stycznia 1972 r. został zatrzymany Zdzisław Marchwicki. Nie pytał o przyczynę zatrzymania i wypowiedział jedno słowo: "nareszcie". Był opanowany.

[…] Pierw­sze zabójstwo popełnił w wieku 37 lat, a ostatnie w wieku 42 lat. Miał 168 cm wzrostu i charakterystyczny defekt oczu (oczopląs). Był niepozornym mężczyzną, jednak dysponował dużą siłą fizyczna. Miał pozytywna opinie zakładu pracy (pracownik zdyscyplinowa­ny, koleżeński, uczciwy). W rzeczywistości dokonywał kradzieży na szkodę zakładu pracy, lecz umiał się maskować” (Leszczyński 1991: 90).

Jak widać z opisu Leszczyńskiego wyłania się zupełnie inny obraz Marchwickiego: jego pożycie małżeńskie było nieudane. Był alkoholikiem, który znęcał się nad rodziną.

„Z. Marchwicki był człowiekiem cichym, małomównym, skrytym i nieśmiałym, jeśli chodzi o zachowanie zewnętrzne. W rzeczywistości wykazywał spryt, ostrożność i ogromną odporność psychiczną. Miał trudności w nawiązywaniu kontaktów z kobietami. Miał nieznaczną wadę narządów płciowych (spodziectwo). Okresowo lub stale przejawiał szereg zboczeń seksualnych: skrajny sadyzm, fetyszyzm, nekrofilie, kazirodztwo, homoseksualizm i sodomie. Był pobudliwy seksualnie, przy czym z czasem jego potencja zmalała. Utrzymując kontakty płciowe z prostytutkami, zaraził się choroba weneryczna i był leczony” (Leszczyński 1991: 91)

Także zeznania Marchwickiego w trakcie procesu interpretowane są inaczej. Autor uznaje, że Wampir ostatecznie przyznał się do winy, choć nie podał przekonujących motywów zbrodni, o których można jednak wnioskować na podstawie jego pamiętnika. Podkreśla, że Marchwicki nie był chory psychicznie, choć miał odchylenia charakterologiczne, posiadał cechy psychopaty schizoidalnego, zimnego uczuciowo i pozbawionego wyższych uczuć.

Natomiast koniec relacji Leszczyńskiego ukazuje nam znaczenie przypadku Wampira z Zagłębia dla polskich kryminologów:

„Sprawa Z. Marchwickiego nie miała dotychczas precedensu. Jej wyjątkowość polegała nie tylko na dużej liczbie śmiertelnych ofiar i długim okresie działalności sprawcy. Organy ścigania zastosowały w tej sprawie wszystkie dostępne środki w celu wykrycia sprawcy. […] Okazało się, że współpraca organów ścigania z przedstawicielami nauki przyniosła pozytywne rezultaty i przyczyniła się do ujęcia sprawcy” (Leszczyński 1991: 92).

Wypada zacząć od spostrzeżenia, że w kryminologicznej wersji tej historii nie ma żadnych wątpliwości co do meritum sprawy. Marchwicki był zabójcą, a o działaniach instytucji państwowych mówi się tu nie tylko z szacunkiem, ale i pewną fascynacją i podziwem. Z samego opisu przypadku widać, że nie tylko sposoby mówienia o mordercy są inne, ale przede wszystkim inne są cele. Chodzi tu bowiem o to, by poszczególne przypadki potwierdzały kryminologiczną wiedzę. Tabele, statystyki, definicje, którymi operuje się w analizie zabójstw na tle seksualnym w Polsce, służą narzuceniu chaotycznej rzeczywistości, takiej jak życie Wampira, obiektywizującego porządku. Jeśli zatem Marchwicki jest sprawcą zbrodni, w jego opisie musi pojawić się szereg cech, które tworzą sylwetkę zabójcy. I rzeczywiście pojawiają się.

Można od razu zapytać, jakie funkcje pełni wspomniany dyskurs? Po pierwsze oswaja przestępczą rzeczywistość, nazywa ją, porządkuje; po drugie – daje sankcję: jeśli można przypisać Marchwickiego określone cechy, musi być zabójcą, choćby nie było na to bezpośrednich dowodów. Musi być urodzonym mordercą. Racjonalność bywa nieubłagana, wytwarza kody, wyobrażenia, stygmatyzuje.

Wystarczy przypomnieć pierwszą z typologii „criminal ne”, żeby uświadomić sobie, jak ta kulturowa konwencja szybko się „naturalizuje”, zmienia w oczywistość. Cesare Lombroso w wydanej w 1876 r. pracy „Człowiek przestępca” – jeszcze naiwnie i jednostronnie – stygmatyzował w ten sposób ludzi. Był psychiatrą, lekarzem więziennym, wreszcie profesorem medycyny sądowej w uniwersytecie turyńskim. W jego modelu wystarczyło 5 cech spośród wymienionych, żeby być urodzonym przestępcą: „1. Nietypowy rozmiar lub kształt głowy, 2. Nietypowość oczu, 3. Asymetria twarzy, 4. Powiększona szczęka i kości policzkowe, 5. Uszy zbyt duże, zbyt małe lub odstające, 6. Nos przekrzywiony, zadarty lub spłaszczony, typowy dla złodziei, albo orli lub w kształcie dzioba – typowy dla morderców, 7. Wargi wydatne i mięsiste, 8. Nietypowe podniebienie, 9. Nieprawidłowe uzębienie, 10. Podbródek zbyt długi, zbyt krótki lub za płaski, 11. Nadmiar zmarszczek, 12. Włosy gęste, które są często czarne i kędzierzawe, 13. Rzadka broda u mężczyzn oraz nadmierne owłosienie u kobiet, 14. Nadmiernie długie ręce, 15. Cofnięte czoło, 16. Ciemna karnacja” (cyt. za: Binczycka-Anholcer 2003: 45).

Oczywiście ta naiwna XIX-wieczna antropologia bardzo odległa jest od praktyki kryminologicznej, tylko czy nie opiera się na tej samej zasadzie. A poza tym, czy Marchwicki nie pasował do tego tradycyjnego modelu przestępcy, który przecież głęboko tkwi w wyobrażeniach społecznych?

Należy przywołać wymianę słów między Marchwickim a sędzią, prowadzącym jego sprawę, by uświadomić sobie, jak te kryminologiczne stygmatyzacje są silne i jak bardzo warunkują widzenie przestępcy. Paradoks tkwi w tym, że poniższy dialog dla Leszczyńskiego jest dowodem winy Marchwickiego, według Starzak świadczy o jego niewinności.

„Sędzia: Co oskarżony chce powiedzieć sądowi w swoim ostatnim słowie?

Marchwicki: Cóż ja mogę powiedzieć... Trzeba w końcu zakończyć ten proces. Zrobiono ze mnie ofiarę. Tam, gdzie mam iść, pójdę. Żałuję, że tak się stało.

- Co się stało?

- No, mnie się wydaje, że pozabijałem te kobiety.

- Co oskarżony chce przez to powiedzieć?

- W końcu zaprowadźcie mnie tam, gdzie moje miejsce, bo ani tak, ani tak. Najwyższy      sądzie, ja za głupi jestem na takie rzeczy. Trzeba to kończyć, po co męczyć wysoki sąd. Zawieźcie mnie tam, gdzie mam iść...

- Ale dlaczego?

- Tam, gdzie mam odpocząć.

- Ale dlaczego?

- Co wysoki sąd ma się ze mną męczyć. Boje się, ale co zrobić...

- Czego oskarżony się boi, co wewnętrznie odczuwa?

- Ja na to nie umiem odpowiedzieć. Z tego, co tu mówiliście, wynika, że stałem się mordercą. Z tego splotu mojego życia...

- To znaczy, że oskarżony przyznaje się do zabójstwa kobiet?

- Wysoki, najwyższy sądzie, w zasadzie przyznaje się...

- No, to do czego oskarżony się przyznaje?

- No, do zabójstwa kobiet.

- A ile ich było?

- Może 20, może 26, ja tam nie wiem. Ja jestem tylko marnym prochem. Byłem człowiekiem prostym...

- Ale co z tymi zabójstwami, o których oskarżony mówił? Kto jest w końcu sprawca?

- No ja najwyższy sądzie. Nie mam nic więcej do powiedzenia.

- A ostatnie zabójstwo które było?

- Ja nie wiem. Bardzo dziękuję najwyższemu sądowi. Ja nie umiem na takie pytania odpowiadać. Prosiłbym, aby mnie za­prowadzono tam, gdzie mam iść. Z tego, co słyszałem na tej sali, to jestem winny…” (cyt. za: Starzak 1993: 16-17).

Pamiętnik Wampira

Pamiętnik Marchwickiego jest jednocześnie fascynujący i dramatycznie nudny. Od wspomnień seryjnego zabójcy – w sposób nie do końca uświadomiony – oczekujemy niezwykłych wypowiedzi, ale przede wszystkim wyjaśnień, których tu nie znajdziemy.

Marchwicki pisze swój pamiętnik bardzo późno, już pod koniec całego procesu, zmęczony, znudzony i zniechęcony, co dobrze widać w tekście. Najciekawsza jest jednak jego przemiana, wyraźnie bowiem widać, jak jego świadomość została przekształcona, jak bardzo głęboko przejmuje wszystkie sposoby mówienia, które go otaczały i którymi został przytłoczony – policyjno-kryminalny, prawniczo-sądowy, medyczno-psychiatryczny. To zapewne dlatego – jak twierdziło wiele osób – sprawiał wrażenie chorego, rozbitego, by tak rzec – zdezintegrowanego.

Po co pisze ten pamiętnik? Może po to, żeby zadowolić osoby, które nad nim przez dwa lata pracowały. Już wie, co zrobił i wie, co go czeka. Pisze długo, namawiany przez współwięźnia, który prawdopodobnie działał na zlecenie śledczych, po wielu miesiącach śledztwa. Jest gotów.

Główne pytanie, jakie trzeba postawić, dotyczy tożsamości Marchwickiego i brzmi ono: jako kogo widzi siebie Marchwicki?

„Ja Marchwicki Zdzisław opisuję swoje życie i zaczne od tego że urodziłem się w Dąbrowie górniczej dnia 18.10.1927 a więc, jako młody chłopiec chodziłem do szkoły podstawowej w Będzinie, nauka nieszła mi dobrze, a właściwie to uczyłem się bardzo słabo i chyba dlatego że chodziłem na wagary i oglądałem się za dziewczynkami za nie posłuszeństwo ucznia, dla zawstydzenia go nauczyciel czy nauczycielka stosowali taką karę że sadzali nas z dziewczynkami. Ja nie uważałem tego za karę, raczej byłem zadowolony z tego. Gdy siedziałem z dziewczynką nie byłem zainteresowany lekcjami a tą z którą siedziałem. Często zdarzało mi się że na przerwie chodziłem do ubikacji bawiłem się członkiem. Kiedy zaczęła się wojna wywieziono mnie do Niemiec na prace przymusowe. Tam pierwszy raz miałem stosunek z kobietą starszą odemnie - mężatką, miała ona na imię Ema” (Starzak 1993: 55-56).

Jego narracja jest chłodna, ale wynika to raczej z nieudolności niż z cech charakteru. Ma olbrzymie kłopoty z ortografią, z podziałem tekstu na zdania, przeskakuje z tematu na temat. Widać już na podstawie tego fragmentu, że skończył zaledwie 4 klasy. Nie może też zapanować nad chronologią swej opowieści, rządzi nią porządek nie czasowy, lecz problemowy. Od razu też przechodzi do opowiadania o swoim życiu seksualnym, w końcu wie, że potencjalnego odbiorcę zawsze to żywo interesowało.

„Któregoś dnia, podczas pracy Ema zaproponowała mi abym poszedł z nią na góre domu którego mieszkałem. - Zaproponowała mi z tosunek, odbył on się tak że Ema sama wyjęła mi członka i sama sobie włożyła a dalej to odbywało się tak jak, wdalszym, wkażdym z tosunku” (Starzak 1993: 56).

Jego samoświadomość jest bardzo nikła. Potrafi opisać siebie tylko od zewnątrz: „chodziłem, bawiłem się, zaproponowała mi”, nie potrafi powiedzieć, co w tym czasie czuł czy myślał. Nie jest zdolny – a przecież mówimy o pamiętniku – do najbardziej elementarnej introspekcji. Nawet wojna nie skłania go do refleksji.

„W dalszym ciągu byłem przy tym zamiarze aby z prubować z tosunku z krową okazja taka natrafiła się i odbyłem z tosunek z krową. Wyglądało to tak jakby z kobietą, tyle że musiałem stać na ztołku i było mi trochę nie wygodnie. Odbywało to się tak. Weszłem na stołek ogon wziołem na bok wyjołem sobie członka i włożyłem członka do pochwy i ruszałem tyłkiem dotąd dopuki się nie z puściłem.” I dalej: „[…] w połowie [drugiego] z tosunku przyłapała mnie Gaborka podeszła do mnie bliżej i wyzywała mnie Ty świnio. Ja ją wyzywałem ty ztara kurwo ty szmato. Za te słowa którym ją obrzuciłem Gaborka wyzywała mnie wdalszym ciągu ty świński łbie, ty ślepy komandorze. Po tej kłutni uciekłem z pola i udałem się z pola i udałem się do domu.”

Opisy przeżyć erotycznych są beznamiętne, trochę jakby wstydliwe, a pobyt na gestapo, gdzie został pobity za stosunek z krową, traktuje jako karę adekwatną do przewiny.

„[…] w tysiąc dziewieńset 56 w ziołem ślub cywilny w dwa lata później kościelny, życie z żoną układało mi się nie pomyślnie żona i ja byliśmy nerwowi i zbyle czego wybuchały kłutnie, naprzykład z braku pieniędzy że mało mówiłem do niej, i wreszcie że słaby byłem w sprawach seksualnych z tego ostatniego powodu żona puszczała się z tej przyczyny wybuchała granda.”

Także początki życia rodzinnego, ślub, narodziny dzieci, po prostu relacjonuje. Choć wie, że powinien napisać coś o kłopotach z pożyciem małżeńskim, ale tu także przejawia zastanawiający brak samoświadomości.

„Po takiej rozłące wracałem do żony ponieważ na uwadze miałem dzieci, często bywało tak że odbywałem stosunki z żoną miałem w czasie miesiączki lubiałem w tym czasie lizać nażądy rodcze.”

Tych stosunków w trakcie miesiączki wstydzi się, ale też seks oralny, który mu się z tym kojarzy, wydaje mu się równie grzeszny. Bardziej osobisty ton pojawia się przy zdaniach poświęconych Helenie, kochance Marchwickiego.

„Kiedy byłem u ojca poznałem tam kobiete która u ojca naprawiała buty ta kobieta miała na imię Helena w tym czasie pokłuciem się z żoną i żyłem z Heleną z nią również odbywałem z tosunki w czasie miesiączki i również jej próbowałem lizać narządy rodcze robiliśmy to w zajemnością, Chelena kocha się we mnie była ogromnie zadowolona z mojej miłości ja ją też kochałem i mimo tego jakaś siła ciągnęła mnie do żony widocznie żone więcej kochałem jak Helene.”

Fragment o Helenie jest zadziwiający, dotyczy bowiem uczucia, które samemu Marchwickiemu wydaje się wyjątkowe. Ale pamięta o tym, czego musiał się dowiedzieć od psychologów sądowych, że to jego relacje z żoną jako niepoprawne są istotne. Ciekawe przy tym, że gdy ma mówić o swoich kłopotach małżeńskich, wstawia zdania, które wyraźnie nie należą do jego sposobu mówienia: „Bo przecież dziećmi nie interesowałem [się].” Wyraźnie też oddziela swoje „zboczenia” od działań, które sam czynił ze złą intencją.

Naiwny jest ten jego katalog małżeńskich nieprawości:

„A teraz powracam do starszych lat ja rzeczywiście nie byłem dobrym ojcem i mężem dla żony. […] czasami żona mnie prosiła abym […] pomógł jej zprzątać to pozprzątałem byle jak a kiedy prosiła abym umył jej podłoge to umyłem ale co drugą deskę a też nie dokładnie, żona ztym mi się [nie] podobała, że lubiała się awanturować a ja lubiłem i lubię zpokuj i mało sie odzywałem do żony i dzieci.”

Wyraźną cezurą w tekście jest moment, w którym Marchwicki zaczyna opisywać swe zbrodnie. Zmienia się styl, Marchwicki wtedy wie, jak i o czym ma mówić. Czy to dowód na nieautentyczność pamiętnika? Nie sądzę, może od tego momentu powtarza to, co mówiono w śledztwie. Zresztą w pamiętniku przyznaje się do wielu zabójstw, których mu nie zarzucano i o których nie ma mowy w akcie oskarżenia, a te wcześniejsze „zabójstwa” opisuje według tego samego schematu jak zabójstwa, których dotyczyła sprawa o kryptonimie „Anna”.

Zaczyna od 1951 r., a pierwsze z seryjnych zabójstw miało miejsce w 1961 r. Dopiero od tej chwili wie, co i jak ma pisać, ale jednocześnie jego opisy stają się karykaturalnie schematyczne, w kilku miejscach pisze niemal tymi samymi słowami:

„Napadłem tam kobietę bijąc ją prętem metalowym po głowie jak zawsze zdjołem jej majtki pobawiłem się jej przyrodzeniem i zabrałem jej pieniądze […]”

Wydaje się, że od początku opisów zbrodni uwyraźnia się adresat pamiętnika, którym staje się uogólniony policyjno-kryminalny, medyczno-psychiatryczny, prawniczy odbiorca. Tekst staje się spójniejszy, bo nadawca zna kod, którego używają odbiorcy (poznał go podczas dwuletniego intensywnego śledztwa).

„Następnego zabójstwa dokonałem w Łagiszy w 1965 r pojechałem tam samochodem po wyjściu udałem się pieszo na teren gdzie nie było zabudowań z potkałem tam kobiete która szła przedemną liczyła ona gdzieś około 40 lat napadłem ją uderzyłem ją kilka razy odbyłem z nią stosunek zabrałem jej pierścionek i oddaliłem się, siadłem w ałtobus i pojechałem do domu w parę dni potem zprzedałem obrączkę pierścionek nieznajomemu na jarmarku.”

Zastanawiające jest, że opis zabójstw, o które go oskarżono zasadniczo nie różni się, ani poziomem emocji, ani sposobem narracji, od poprzednich, tyle że Marchwicki zna więcej szczegółów. Schematyzm opisu pozostaje ten sam.

Dlatego najciekawszym fragmentem tekstu jest jego końcowa partia, w której Marchwicki po raz pierwszy próbuje dokonywać jakiejś autoanalizy, choć i tu przewagę ma opis konkretnych wydarzeń, a nie uczuć, przeżyć, myśli.

„Opisałem całe swoje życie i wydaje mi się że wszystkie, zostałem aresztowany w tej zprawie aresztowano mnie kiedy szedłem do pracy w godz. rannych i zawieziono mnie do komendy w Katowicach przedstawiono mi zarzut o zabujstwa […]. Przestawiono mi zarzut o zabujstwa kobiet które opisywałem do zabujstw tych się nie przyznawałem dlatego że się bałem nie przyznałem się również na zprawie.[…]

[…] ja nie przyznawałem się do zabójstw dopiero przy samym końcu nie wytrzymałem nerwowo i podniosłem się i powiedziałem przyznaje się do zabójstw jestem mordercą i to wielkim zabiłem 20 a może 26 dokładnie nie pamiętam i prosze mnie tam posłać gdzie mam iść chociaż bardzo tego się boje po przesłuchaniu wszystkich świadków wymierzono wszystkim wyroki […] brat Janek i ja zostaliśmy zkazani na kare śmierci i wstosunku do tego myślałem że dostane 25 lat a w najgorszym wypadku jakąś tam karę śmierci w stosunku do tego myślałem że napisze do rady państwa i ułaskawią mnie i że kiedyś jeszcze wyjde, zaraz po zprawie nie pisałem do rady państwa ponieważ nie wiedziałem jak to umotywować […] wygłupiałem [się] a robiłem to dlatego że chciałem i nie chciałem żeby mnie powiesili przed takim zdecydowaniem na śmierć zawsze myślałem ile jest warte moje życie i ile krzywdy ludziom i rodzinie narobiłem wtak paskudny zposub mam odejść z tego świata kiedy doszłem do tej myśli działo się coś nie zrozumiałego i nie umie tego opisać wtenczas wstawałem klękałem wten z posub żegnałem się ze światem pacieża nie mówiłem bo nie umie, kiedy klęczałem coś mi mówiło do ucha żebym się zdecydował iść na duł i mimo że się bałem to jednak ta dziwna siła zmuszała mnie do tego przypominam sobie że kiedyś w nocy prosiłem aby mnie wyprowadzono tego dnia samego.”

Dopiero tu odsłania się sytuacja Marchwickiego. Jaka jest jego tożsamość? Po całej tej opowieści, Marchwicki widzi siebie jako zabójcę, jako Wampira. Wie, a może raczej czuje, że musi być mordercą.

„Ale nie tylko to było powodem bo przecież byłem i jestem zboczony. Już wmłodym wieku odczuwałem pociąg do zpraw seksualnych wiadome jest z mojego pamiętnika że jestem nie śmiały i zaspakajałem zwoje potrzeby poprzez onanizowanie się swojego zaspokojenia seksualnego szukałem w stosunku z krową oraz z kurą. Do z tosunku z kurą nie doszło bo mi się to nie udawało poprostu.”

Warto zwrócić uwagę na to, że Marchwicki opisuje siebie jak ci ledwopiśmienni chłopi z azjatyckiej części ZSRR z badań Łurii, którzy na pytanie, jakim jesteś człowiekiem odpowiadali opisami konkretnych działań i czynności, które ostatnio wykonywali lub odsyłali do innych, mówiąc: jeśli chcesz wiedzieć, jaki jestem – zapytaj innych. Oni wiedzą lepiej niż ja sam.

„Opisałem całe zwoje życie i wydaje mi się że i wszystkie przeztępstwa. Trudno mi było opisywać to ale jakoś sobie poradziłem i natym pragne zakończyć takimi oto słowami i wszyscy ci kturzy będą czytali ten pamiętnik niech wiedzą że nie warto jest zabijać te cierpienia które ja przechodze uniknie jedynie ten kto będzie przestrzegał piątego przykazania Bożego.”

Autor pamiętnika doszedł do końca swej drogi, skoro podpisuje swój pamiętnik: „Marchwicki Zdzisław wampir Zagłębia.”

Zadawano sobie – jak już wspomniałem – pytanie, czy pamiętnik jest autentyczny. Wydaje się, że mamy do czynienia ze źle postawionym pytaniem: jeśli pamiętnik jest autentyczny, to raczej zaprzecza on Marchwickiemu jako zabójcy i trudno go potraktować jako dowód w sprawie, jeśli jest podróbą, to razi jej nieudolność. Tak czy siak stanowi on wyraźny powód do zadania sobie pytanie o bezsporność winy Marchwickiego, będącej podstawą kryminologicznego dyskursu.

Na pewno pamiętnik jest autentyczny w jednym – ukazuje przemoc, która zmusza człowieka do dojrzenia w sobie mordercy, przez co przecież nie chcę powiedzieć, że Marchwicki był ucieleśnieniem norm moralnych.

Czy jednak pamiętnik ten przypomina zdanie, którego wypowiedzenie przypisuje Marchwickiemu B. Sygit w książce o najgłośniejszych procesach powojennej Polski: „…najbardziej podniecała mnie krew mordowanych Ślązaczek…”?

Konteksty

„Obserwacja obyczajów wskazuje bez żadnej wątpliwości, że etyka seksualna jest najbardziej czułym barometrem skłonności społecznych jednostki, ponieważ cnoty seksualne tkwią u podstaw wielu innych cnót, a wykroczenie przeciw nim nie jest karane z powodu konsekwencji (jak np. kradzież), lecz z powodu samego czynu. Etykę seksualną uznaje się za typowy przykład moralności symbolicznej.” (E. Dupreel, „Traktat o moralności”, str. 326 i n.)

Historia Marchwickiego dotyczy oczywiście przede wszystkim strachu, przerażenia, lęku społecznego, jaki wywołuje morderstwo, zwłaszcza seryjne, a w dodatku na tle seksualnym. Monstrualność zbrodni uruchamia szereg dyskursów, które służą społeczeństwu zarówno do odzyskania spokoju, jak i przywrócenia zakłóconego porządku.

To Durkheimowi zawdzięczamy pogląd, że „zbrodnia jest zjawiskiem immanentnym w każdym społeczeństwie; bez zbrodni nie ma społeczeństwa, jest więc ona zjawiskiem naturalnym i o tyle pozytywnym, że z obawy przed zbrodniarzem ludzie się integrują i stwarzają system pozytywnych wartości.” (E. Kaczyńska, „Człowiek przed sądem”, str. 46)

Okazuje się, że „[…] moralności seksualnej nie daje się wyjaśnić ani wyprowadzeniem jej z zasad ogólnych ani tzw. racjonalnym tłumaczeniem (w ten sposób np. że za normami kryją się potrzeby ostrożności lub higieny). Tak samo zawodzi funkcjonalizm w wyjaśnieniu powszechności niektórych przestępstw zawsze niemal moralnie potępianych […]” (Kaczyńska, str. 26). I dlatego wydaje się, że wypadek Wampira nie bardzo pasuje do Durkheimowskiej optymistycznej wizji samoregulującej się społeczności. Przede wszystkim dlatego, że dotyczy on w wyraźny sposób bardzo podstawowych zasad regulacji stosunków społecznych – relacji: kobiece-męskie.

„Kobieta jest istotą słabszą, znajduje się w gorszej sytuacji niż mężczyzna. Moralność ma dla niej wartość wyrównawczą, umożliwia wymuszenie na mężczyźnie zaniechania brutalności” – pisze Elżbieta Kaczyńska w książce „Człowiek przed sądem” (str. 27).

Wystarczy przypomnieć przewijające się przez szereg relacji o psychozie strachu w Zagłębiu obrazki: mężczyźni wychodzący wieczorem, żeby przyprowadzić s w o j e kobiety z pracy do domu, mężczyźni alarmujący milicję, że jeszcze nie wróciły do domu, wreszcie stawianie sprawy Marchwickiego (czynią tak milicjanci, sędziowie itp.) jako kwestii honorowej… oczywistym staje się, że lęk przed Wampirem jest lękiem stale obecnym w społeczeństwie opartym na męskiej dominacji. Cała jego historia może być ilustracją tego konsekwencji.

Pierre Bourdieu pisze, że męska dominacja wiąże się z paradoksem podległości, opartym na przemocy symbolicznej, którą nazywa „[…] przemocą delikatną, niewyczuwalną nawet dla jej ofiar, przemocą, wywieraną głównie czysto symbolicznymi kanałami komunikacji i wiedzy oraz niewiedzy, poprzez nieświadome przyzwolenie, a wreszcie za pośrednictwem uczuć. Ta nadzwyczajnie zwyczajna relacja społeczna oferuje więc nam sposobność uchwycenia logiki dominacji symbolicznej realizowanej w imię symbolicznych pryncypiów znanych i uznawanych zarówno przez dominujących, jak i zdominowanych […]”. (Pierre Bourdieu, „Męska dominacja”, str. 8)

Morderstwo na tle seksualnym dlatego jest czymś tak monstrualnym, gdyż poddaje w wątpliwość jeden z podstawowych porządków społecznych, porządek płci: oparty na przypisaniu męskości: siły, agresywności, aktywności, kobiecości zaś uległości, lęku, bierności. „Wynaturzona” męskość Marchwickiego odsłania kruchość porządku społecznego, jego nienaturalność, której – jak twierdził Bourdieu – człowiek stara się zaprzeczyć, uznając normy życia społecznego za naturalne.

Jednak „męskie przywileje to […] pułapka, zwłaszcza kiedy towarzyszy im nieustanne napięcie i stłumienie, które potrafią osiągnąć absurdalne rozmiary, narzucając mężczyznom obowiązek potwierdzania […] własnej męskości.” (P. Bourdieu, str. 64) Widać to szczególnie w pamiętniku Marchwickiego: „Męskość rozumiana jako zdolność reprodukcyjna: seksualna i społeczna, ale też jako zdolność do walki i stosowania przemocy […] jest przede wszystkim obciążeniem”. (P. Bourdieu, str. 64-65)

Z innego punktu widzenia zabójstwo na tle seksualnym spaja w jeden problem wyobraźni społecznej dwa wielkie, uniwersalne mity: Erosa i Tanatosa. Wydarzenia które opisywałem, dotyczą dwóch tabu, które silnie warunkują ludzkie życie, tabu seksualne, które narzuca formy kulturowe na instynkt prokreacyjny, oraz tabu związane ze śmiercią, obecnością trupa, z którą trzeba poradzić sobie w każdej kulturze. Oczywiście zabójstwo na tle seksualnym narusza obydwa te tabu, powoduje automatycznie bardzo silną reakcję społeczną, uruchamia – jak już mówiłem – szereg dyskursów, które służą przywróceniu porządku społecznego. Jest to sprawa priorytetowa.

Przypadek Marchwickiego w równym stopniu przypomina historię Piotra Riviere’a, którą opisywał Michel Foucault, co różni się od niej. Muszę wspomnieć o Foucault, dlatego, że lektura jego książki zainspirowała mnie do znalezienia podobnego, bliższego historycznie polskiego przypadku „morderstwa, o którym było głośno”[1]. Wydaje się, że można wskazać dyskursy, które uruchomiła sprawa Wampira, i jest ich moim zdaniem siedem. Dyskurs oralny, bo plotka o Wampirze poprzedza złapanie Marchwickiego, dziennikarski (medialny – tu także mieszczą się filmy i sztuki teatralne Janusza Kidawy „Anna i Wampir” oraz Wojciecha Tomczyka „Wampir”), wreszcie dyskurs samego mordercy, a także cztery pozostałe: kryminalistyczno-kryminologiczny, prawny, medyczno-psychiatryczny oraz polityczny. Trzy pierwsze można nazwać dyskursem zagrożonej zbiorowości, cztery ostatnie są niewątpliwie dyskursami państwowymi, zrytualizowaną odpowiedzią na społeczną potrzebę porządku. I to one mimo wszystko są dominujące, dlatego, że służą usprawiedliwieniu i potwierdzeniu przemocy symbolicznej i realnej, która dotyka Marchwickiego, a także po prostu tę przemoc uzasadniają – legitymizują. Wreszcie to od nich oczekuje się przywrócenia za wszelką cenę równowagi społecznej, którą powieszenie Marchwickiego przywraca. 

Wobec siły przemocy państwowej, którą uzasadniają wspomniane dyskursy, Marchwicki wydaje się postacią karykaturalnie zdeformowaną, a jego słabość jest tak wyraźna (inaczej jest w wypadku Piotra Riviere’a, który sprawia dyskursom państwa dużo większy problem), że zrozumiała staje się potrzeba społeczna, którą realizują dziennikarze, wyrażenia nieśmiałego sprzeciwu wobec metod działania państwa. I na ten wątek warto zwrócić uwagę, bo sposoby działania państwowego aparatu przemocy były w tej sprawie dwuznaczne. 

„Dzieło stanowienia porządku nigdy nie dobiega końca. Wszystkie rzeczy, osoby i zdarzenia musza zostać zare­jestrowane, posegregowane i połączone ze sobą tak, aby mogły pełnić role czynników szeroko zakrojonego plano­wania. To, co nieokreślone, nieswojskie, wieloznaczne trzeba ustawić tak, aby dało się do niego włączyć. Wy­marzonym celem porządku jest całkowite usunięcie am­biwalencji, idealna przejrzystość, społeczeństwo przejrzy­ste na wskroś. […] wszędzie instaluje się organy, które nie­strudzenie robią notatki i przekazują je dalej. Porządek zmierza do wiedzy pełnej, bo tylko totalna wiedza gwa­rantuje totalna ochronę. Zwalczany jest każdy potencjalny objaw chaosu. Ale czy to nie sam porządek bezustannie wznieca strach przed chaosem i sam z siebie wydobywa obraz wroga? Każda ustanowiona przezeń reguła nie tyl­ko narzuca sposób życia i postępowania, ale przede wszy­stkim ustanawia wykroczenie, które trzeba odnotować i ścigać. Czego nie da się ująć w kategorie i reguły, tego nie można uznać za odstępstwo. Dopiero norma określa, co normalne, a co nienormalne. […] Model porządku nie tylko prowadzi do nie kończącego się narastania przemocy, lecz wiedzie także w prostej linii do bezkresnego przyrastania aktów regu­lacyjnych, wtłacza w żelazny uścisk prawa, w którym każde zdarzenie i każdy człowiek mają swoje miejsce: na każdą klasę przypada jeden sektor, na każda jednostkę - jedna komórka.” (Sofsky, „Traktat o przemocy”, str. 20-21)

Zakończenie

Gra dyskursów wokół Wampira z Zagłębia toczy się nadal, starałem się na przykładzie wybranych aspektów tej gry przedstawić, jak bardzo jest skomplikowana. Niewątpliwie mit mordercy kreuje kulturowy model strachu, który narzuca społeczeństwu zwyczajowe reakcje na sytuacje zagrożenia, dlatego sprawa Wampira jest tak istotna. Mit jest oparty także na dwóch wersjach historii Marchwickiego, oficjalno-państwowej i medialno-ludowej, które choć sprzeczne wewnętrznie, wspierają się wzajemnie. Ostatecznie i tak podstawowym sposobem radzenia sobie ze strachem społecznym pozostają tabele, statystyki i medialne historie.

Warto jednak zwrócić uwagę, że pytanie o granice państwowej przemocy, może stać się jeszcze bardziej aktualne, w kontekście sporu abolicjonistów i retencjonistów, czyli zwolenników i przeciwników kary śmierci. W tym kontekście sprawa Marchwickiego może mieć swoje znaczenie. 

Sprawie Marchwickiego towarzyszyły różnego rodzaju niejednoznaczności, dotyczące sfery moralnej, obyczajowej, seksualnej, kryminalnej, politycznej. Wyłania się z tego ciekawy obraz zbiorowej świadomości II połowy XX wieku. Morderstwo, zwłaszcza seryjne, jako wykroczenie przeciw podstawowej normie kulturowej, dotyka problemu tożsamości kulturowej. Kim jest morderca? Wampir z Zagłębia to człowiek o tożsamości jednorodnej, a jednocześnie rozmytej, tajemniczej i przerażającej. Jednoznaczność w ocenie zbrodni odsłania głębię lęków społecznych oraz trudności z umieszczeniem mordercy w doświadczeniu społecznym. Niezależnie od tego, czy Marchwicki był czy nie mordercą, nie potrafił unieść swej tożsamości – zagubiony, skulony, zdezorientowany, podawał się sile prawno-kryminologiczno-medialnego dyskursu. Morderca nie ma własnej tożsamości. Jego tożsamością jest mit mordercy, stworzony przez grę dyskursów, w których chce się przyporządkować przypadek jednemu ze sposobów mówienia, z czego powstaje społecznie wytworzony, narzucony i utrwalony obraz, któremu ulega nawet sam morderca, kiedy podpisuje swój pamiętnik: Marchwicki Zdzisław, Wampir Zagłębia.

  [1]  Tytuł artykułu M. Foucaulta [w:] „Ja, Piotr Riviere”, Gdańsk 2002.

 

do góry>>>

1
2 3 4 5